Andrzej Tadeusz Kijowski

[Rozmiar: 62570 bajtów]
Tele Tydzeń - *** = warto

Marek Ławrynowicz:

My wszyscy robiący pod auspicjami Andrzeja Tadeusza Kijowskiego programy telewizyjne,spektakle teatralne, festiwale, przeglądy, imprezy literackie, zawdzięczamy to wszystko jego energii i owej bezcennej i zgubnej zarazem odrobinie szaleństwa.

Natomiast Państwo, mam nadzieję przyszli czytelnicy "Opisu obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym" , będziecie mieli okazję przyjrzeć się , jak idealizm zderza się z rzeczywistościš, grzęźnie, przepada w małości ludzkiej. I podobnie jak w wypadku dzieła Cervantesa będzie to lektura gorzka, ale pouczająca.

czytaj w: Książki. Magazyn Literacki, Nr. 3/2011

Don Kichot 2011





Marcin Wolski:

Poruszając się sprawnie po kręgach krajowych i emigracyjnych, autor opowiada o transformacji jako procesie urządzania się ludzi przedsiębiorczych i pozbawionych skrupułów

czytaj w: Gazeta Polska 5 stycznia 2011

W Ogródkach nic się nie dzieje



Rzeczpospolita

Krzysztof Masłoń:

Andrzej Tadeusz Kijowski, enfant terrible warszawskiego salonu, opowiada o ideach, ale i pieniądzach. A za to nie ma przebacz.

czytaj w: Rzeczpospolita: 18-19 grudnia 2010

Jakich rzeczy pisać nie wolno

Pod beznadziejnym tytułem – „Opis obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym”, któremu na stronie tytułowej towarzyszy jeszcze bardziej beznadziejna podpowiedź, że kanwą owego opisu jest „historia XV lat Konkursu Teatrów Ogródkowych (1992 – 2006)”, wydana własnym sumptem przez autora, ukazała się jedna z najciekawszych książek ostatnich lat. O polityce, kulturze, mediach w III Rzeczypospolitej, ale nade wszystko o nas – tę Rzeczpospolitą tworzących. O naszych pasjach, aspiracjach, marzeniach, najwięcej zaś – bo i było ich najwięcej – o rozczarowaniach.

56-letni dr Andrzej Tadeusz Kijowski, twórca i animator kultury, człowiek teatru, eksdyrektor kilku stołecznych placówek kulturalnych, inicjator zagospodarowania Doliny Szwajcarskiej, redaktor (m.in. „Tygodnika Solidarność”, „Nowego światu”, Nowej Telewizji Warszawa), syn pisarza i świetnego krytyka Andrzeja Kijowskiego, prezentując kolejne swoje, co tu dużo mówić – przegrane bitwy o kształt kultury w III RP, mimochodem opowiada o całym swoim życiu. Życiu w salonie, w jego cieniu, na jego marginesie, wreszcie poza nim.

W końcu nie od dzisiaj uważany jest w tym środowisku za enfant terrible, co potwierdził swoim, jakże nietrafnym, wyborem politycznym, angażując się po stronie braci Kaczyńskich.

Ba, został PiS-owskim beneficjentem, a co to w praktyce oznaczało, wytłumaczył mu – cytuję Kijowskiego – uniwersytecki kolega Ryszard Holzer, którego ze sporą dozą naiwności pytał, dlaczego „Gazeta Wyborcza” niezmiennie personalnie go atakuje, przemilczając organizowane i promowane przez niego imprezy.– Andrzejku, z całym szacunkiem – odpowiedział Holzer. – Kto by się tobą w tej wielkiej „Gazecie” w ogóle zajmował, kto to tam jest jakiś Kijowski? Passons! Ale milion złotych. O nie, milion to są pieniądze. I jeśliś je dostał od Urbańskiego (którego osobiście zresztą lubię) i Kaczora, to znaczy, że wszedłeś w PiS-owski układ. A za to nie ma przebacz.

Materiał dla oleodruku

Grubo wcześniej jednak, zanim Andrzej Tadeusz Kijowski został dyrektorem Domu Kultury śródmieście, na potrzeby którego otrzymał ów sławetny milion, zorientował się, że w stworzonym w wolnej Polsce nowym, decydującym układzie, brakuje dla niego miejsca. Czy dlatego, że w tamtym najważniejszym rozdaniu wyznaczono dla niego raczej poślednią rolę? Jeszcze w PRL, w drugiej połowie lat 80., gdy opowiedział Adamowi Michnikowi o planach stworzenia pisma kulturalnego, ten orzekł: „Ty nie jesteś człowiek na pismo. Ty jesteś człowiek na rubrykę”. Następnie skarcił go za to, że w jakiejś recenzji napisał, że bohaterstwo nie zawsze popłaca, bo w sumie Miłosz dobrze wyszedł na tym, że powstanie warszawskie przesiedział w Milanówku, a nie zginął jak Baczyński czy Gajcy.

„– Takich rzeczy pisać nie wolno! – pogroził mi Rabbi.
– Jak nie wolno, gdy prawda.
– Ani prawda, ani wolno – uciął”.

Anegdoty Kijowskiego, nie tylko o Miłoszu, są przednie. Jego oceny poszczególnych ludzi bywają skrajnie subiektywne, przez to – tym ciekawsze. Zresztą, czy nie ma racji, pisząc, że autorzy „Dziejów honoru w Polsce” czy „Rzeki podziemnej” „nie chcieli czytać słów Herberta. I to zacietrzewienie takich ludzi, ich uraza, ich małość sprawiły, że doraźny sukces, pieniądze, przelotna chwała ominęły pana Zbyszka Herberta. Polska literatura zaś w swych najwyższych przejawach kojarzyć się może na świecie z grzecznymi wierszami o opuszczonym kocie czy niepojętymi wizjami polskiego Litwina z San Francisco. (...) Fakt otrzymania przez Wisławę Szymborską Nagrody Nobla można podsumować krótko: naród, który wybrał sobie na prezydenta Kwaśniewskiego, nie zasługuje widać na to, by ukazać światu autentyczną moc swego ducha. A jacy prezydenci, tacy nobliści. Kwaśniewski i Szymborska są z tej samej bajki – wyprani, kulturalni, fachowi, obliczalni, banalni”.

Poezja, wysoka kultura to jednak – jak by nie było – ta lepsza, bardziej sympatyczna strona naszej rzeczywistości. O drugiej, drapieżnej i bezwzględnej, pisze, wspominając, jak prowadził przed kamerami NTW program „A teraz konkretnie”. Jednym z jego rozmówców był wówczas – w 1994 roku – Bolesław Tejkowski, dziś ze szczętem zapomniany, a wtedy dyżurny antysemita. Kiedy w trakcie wywiadu Tejkowski powiedział mu, że „reprezentuje pan zespół poglądów politycznych żydowskich”, poczułem się w końcu – powiada Kijowski – „uszczęśliwiony, że mnie to zabezpieczy przed klątwą Adama Michnika i Wyborczą vendettą przez omertę. (...)”.

Nie tylko doraźne emocje kierowały jednak autorem „Opisu obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym”, gdy po przeanalizowaniu swojego postępowania i próbie odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie udało mu się zbudować wokół siebie swojego osobistego układu, doszedł do jakże interesujących wniosków.

Otóż, wychował się on – jak sam pisze – w Gminie. Najbliższymi przyjaciółmi jego rodziców byli Julia Hartwig i Artur Międzyrzecki, Kazimierz Brandys i Joanna Guze. Był walterowcem, czyli „kuroniowym harcerzem”, do czasu noszącym czerwoną chustę i postępującym w myśl przyrzeczenia: „Przyrzekam całym życiem służyć Tobie, Ojczyzno. Stawiać sprawy zastępu ponad sprawy własne. Sprawy drużyny ponad sprawy zastępu. A ideę komunizmu – ponad wszystko”.

Na polonistyce warszawskiej stwierdził, że rozróżnia znajome typy: „szefowa Sekcji Teatrologicznej Jula Zakrzewska (dziś Pitera) to oczywiście Joanna Guze, niegdyś markietanka I Armii LWP, która z Rosji umykała na czołgach Berlinga. Ryś Holzer to naturalnie Arturek Międzyrzecki. Był też Piotr Bratkowski, Jurek Kapuściński (wielu było – był i Michał Boni, i Marek Karpiński, o Oli Jakubowskiej nie zapominając), Andrzej Urbański, no i wspominany często Paweł Konic. A później nieco, już w Paryżu u Brandysów w 1984 roku poznana Agata Tuszyńska to oczywiście Hartwig – czyli Jula”.

Wszystko wydawało się znajome, a przecież takim nie było. Zaczął się czas konwersji: „Najbardziej spektakularna Kostka Geberta, który w podziemiu publikował jako Dawid Warszawski. Ale pamiętam też przebudzenie Kasi Hanuszkiewicz, córki Adama i Zofii Rysiówny”. Do Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, gdzie ATK zrobił doktorat, w 1985 r. powróciła z amerykańskiego stypendium Katarzyna Rosner i „zaczął się w zakładzie terror semiotyczno-kulturowy: Husserl, Levinas, Ricouer. Z rozpaczy chwyciłem się Foucaulta. Ale i tak pozbyto się mnie na korzyść Pawła Dybla i niejakiego Janusza Palikota, który (...) oświadczył swego czasu wprost, iż jego czwórjednia to: Platforma – SLD – Żydostwo i Gejostwo”.

Uciekinier z polskiej utopii

Potrzebował 33 lat – wylicza Andrzej Tadeusz Kijowski – by pojąć, że wychował się „wśród polskiej inteligencji wyobcowanej z narodu”. „W getcie zamykają się inni. Ci, którzy chcą się odróżnić. Nie ulega wątpliwości, że wychowany na Gombrowiczu i Schulzu, Tuwimie i Jasieńskim, Andrzejewskim i Konwickim – współczesny polski inteligent najbardziej chce się odróżnić od Estancji i Nawłoci, wyrzeka się polskości Sienkiewicza, szukając uniwersalizmu w Gombrowiczu. (...) Współczesna elita intelektualna chce być ponadnarodowa. ťMiędzynarodówkęŤ śpiewali komuniści – ideą był internacjonalizm. Dziś z ťOdą do radościŤ Beethovena na ustach mamy stawać się członkami Wielkiej Europejskiej Rodziny”.

Ale to wszystko są idee, czasem jednak – najzwyczajniej – potrzebne są pieniądze: „A jak nie masz wujka w Gminie, pieniędzy też nie uświadczysz”. Kiedy w 1984 r. w Paryżu ATK poprzez Olgę Scherer-Virsky nawiązał znajomość z guru francuskiej teatrologii Andre Veinsteinem, przyjaciółka przykazała mu, aby powiedział profesorowi, że jest jej kuzynem. „... nie rozumiałem, o co jej chodzi (...) Uciekinier z polskiej utopii mimo przeżycia Marca ’68, nadal nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak Gmina. A przecież według mej wiedzy nie byliśmy rodziną”.

W połowie lat 90. akces do Gminy zgłosiła Małgorzata Bocheńska, z domu Gąsiorowska, kuzynka autora „Huraganu” Wacława Gąsiorowskiego. Nieoczekiwanie nie wiedząc prawie nic o swej matce, włoskiego pochodzenia, przyznała się do diaspory. I tak jej dom na Saskiej stał się z początkiem nowego tysiąclecia – pisze Kijowski – „miejscem spotkań rabinów. Przyjdzie taki dzień, gdy niczym paryska Olga ofiaruje mi myckę i łańcuszek z Gwiazdą Dawida. No cóż, gest miły. I akt solidarności się liczy. Ja jednak nie potrafię wyrwać z serca szkaplerza z chrztu i odżegnać się od medalika dzieciństwa z Matką Boską Ostrobramską w szczerym złocie...”.

Po więcej szczegółów odsyłam zainteresowanych do tetralogii Andrzeja Tadeusza Kijowskiego. Ta książka – pisze we wstępie Paweł Śpiewak – „składa się z portretów nam współczesnych osób. Przez nich odsłania to, co jest czy było naszą niepodległą III Rzeczpospolitą z jej wielkością, małostkami, kłamstwami, zdradami. (...) Kijowski jest świadom swoich duchowych korzeni, ale zarazem nie chce się dać zamknąć w przesądach i stereotypach swojej warstwy. Bywa prawicowcem, sympatyzuje z PiS, ale zawsze jest po prostu osobą wrażliwą na niesprawiedliwość i nietolerancję”.

Krzysztof Masłoń


Andrzej Tadeusz Kijowski „Opis obyczajów w XV-leciu międzysojuszniczym”, t. 1-4. Wydawnictwo AnTraKt, Warszawa 2010



Wstęp do "Odsłanianie Dramatu"

Andrzej Tadeusz Kijowski napisał książkę namiętną o ojcu, o sobie i ludziach, których poznawał, z nimi się przyjaźnił, współpracował, działał i z nimi czasem przegrywał. Napisał rzecz o sobie i o swoich dwóch wielkich pasjach. Jedną jest polityka z właściwym i koniecznym dla niej jasnym czy wręcz bezwzględnym widzeniem zdarzeń i ludzi. Polityka domaga się nieufności, czasem stanowczości, ale nieodłączna jest od rozumienia i przyjmowania moralnych i patriotycznych zasad. Drugą jest teatr, któremu towarzyszy, jako krytyk i twórca teatralnych wydarzeń.
Jest to opowieść o politykach, aktorach, pisarzach. Najważniejszym z nich jest Andrzej Kijowski, ojciec, wybitny krytyk literatury, prozaik, autor miesięcznika „Twórczość”, człowiek, który jak mało kto zachował jasność widzenia i nazywania rzeczy. Andrzej Tadeusz jest jego synem i dziedzicem. Nieustannie zadaje sobie pytanie, czy ma w sobie jego zdolność zadawania pytań i jego ostrość widzenia. Jest to książka, którą czyta się jednym tchem. Napisana wartko ukazuje detale życia, składa się z portretów nam współczesnych osób. Przez nich odsłania to, co jest czy było naszą niepodległą III Rzeczpospolitą z jej wielkością, małostkami, kłamstwami, zdradami. Andrzej Tadeusz lubi pikantne szczegóły, czasem plotki. Bywa przyjazny i bywa złośliwy.
Opowiada swoją historię polski inteligent, a warszawski inteligent stoi zawsze obok, jest w mniejszości. Kijowski jest świadom swoich duchowych korzeni, ale zarazem nie chce się dać zamknąć w przesądach i stereotypach swojej warstwy. Szuka, zadaje pytania. Bywa prawicowcem, sympatyzuje z PiS-em, ale zawsze jest po prostu osobą wrażliwą na niesprawiedliwość i nietolerancję. Jest to książka o naszej współczesności. Stronnicza, więc wywoła z pewnością krytyczne uwagi. Tak być powinno. Nasze ostatnie dziesięciolecia dopiero wymagają opisania i przemyślenia. Tych opowieści będzie wiele. Pośród nich znaczące miejsce zajmie książka Kijowskiego.

Paweł Śpiewak



Koncesja wolności słowa: wstęp do "A Teraz Konkretnie"

„Wolność słowa gwarantują tylko słowa”- to najbardziej bolesne, ale jakże prawdziwe stwierdzenie autora Andrzeja Tadeusza Kijowskiego. „Słowa, słowa, słowa, słowa” chciałoby się zacytować za Poetą z „Wesela” Wyspiańskiego, bo Kijowski opisując karnawał wolnych mediów lat 90. spuentował go w iście młodopolskim stylu. Karnawał nasz, który podobnie jak autor i ja przeżywałem, miewał okresy radosnej nadziei, wiary w odzyskaną wolność słowa i niestety coraz częstsze epizody pełne goryczy, rozczarowań i dyktatu jedynie słusznych strażników ładu medialnego.
Autor był uczestnikiem i świadkiem tego karnawału mediów pracując w „Tygodniku Solidarność’, „Nowy Świat” po Nową Telewizję Warszawa (NTW) - Nicoli Grauso. A.T. Kijowski udokumentował klatka po klatce swoje przygody z różnymi wydawcami i relacje między wolnymi mediami i politykami. Niekiedy relacje te przypominały zmagania pupy z batem. Oczywiście bat mieli politycy, którzy, jeżeli tylko była okazja, ćwiczyli nasze dziennikarskie pośladki grożąc zamknięciem stacji czy odebraniem tytułu.
Andrzej Tadeusz Kijowski przeprowadził wstrząsającą wiwisekcję organizmu medialnego III RP, która dzisiaj, tak naprawdę, jest sekcją zwłok wolności słowa. Ta wstrząsająca wiwisekcja pokazuje czytelnikowi ile wolności nam zostało. Tylko kilka procent Polaków czyta prasę, co nieustannie przypomina autor. Pozostałe ponad 90% społeczeństwa żyje w infosferze telewizyjnej. A sfera wolności podlega koncesjonowaniu przez państwo, czyli przez partię rządzącą. Autor przypomina wzruszający zapis naszej konstytucji zakazujący cenzury prewencyjnej środków masowego przekazu oraz koncesjonowania prasy. Niestety już w następnym zdaniu ustawy zasadniczej zezwala się na wprowadzenie koncesji dla nadawców radiowych i telewizyjnych. Skoro tak, to politycy taką ustawę przygotowali, by wolną prasę zrównoważyć koncesjonowanymi radiem i telewizją. Ustawa o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji stwierdza: „Koncesji nie udziela się, jeżeli rozpowszechnianie programów przez wnioskodawcę mogłoby spowodować zagrożenie interesów kultury narodowej, dobrych obyczajów wychowania, bezpieczeństwa i obronności państwa oraz naruszenia tajemnicy państwowej”. Kijowski wielokrotnie wraca do tego potworka ustawowego obrażając największe gazety i tygodniki, które tego zapisu nie zauważyły. Czuję się zawstydzony jako naczelny i wydawca „Wprost” w tamtych czasach, gdy uchwalano tę ustawę. Biję się we własne piersi i uważam, że Kijowski ma prawo i obowiązek wymierzyć policzek nie koncesjonowanej prasie, która nie zauważyła zapisu rodem z PRL-u. Tak jak w tamtym systemie i dzisiaj ludowa władza z KRRiT może nie przyznać koncesji na przykład telewizyjnej, gdyby podejrzewała, że Mariusz Walter lub Zygmunt Solorz mogliby spowodować zagrożenie interesów kultury narodowej, nie wspominając o obronności i bezpieczeństwie państwa. „A Teraz Konkretnie” należy przeczytać, by zrozumieć dlaczego władza III RPRL do takiego bezprawia wobec właścicieli TVN-u i Polsatu nie dopuści. Koncesja wolności słowa jest fundamentem wolności słowa w Polsce. I rację ma A.T. Kijowski, że wolność słowa gwarantują tylko słowa.


Marek Król



Wstęp do"Teatr to miejsce spotkania"

Najprościej będzie, jeżeli − gorąco i serdecznie polecając lekturę tekstów Andrzeja Tadeusza Kijowskiego − spróbuję porównać jego styl ze stylem narracji bardziej ostrożnym. Niech będzie − moim. Przypuśćmy, że obaj żyliśmy nieco wcześniej i obaj obejrzeliśmy premierowy spektakl Wesela Stanisława Wyspiańskiego, a potem rozmawialiśmy o tym z dyrektorem teatru Józefem Kotarbińskim i wybitnym krytykiem Stanisławem Tarnowskim.
Ja:
Oryginalny i niepokojący talent Stanisława Wyspiańskiego owocuje utworem złożonym, choć niewątpliwie trudnym w odbiorze. Należy docenić życzliwość dyrektora teatru, pana Józefa Kotarbińskiego, który podjął ryzyko wystawienia Wesela, ale również zrozumieć tych spośród starszych widzów i recenzentów, którzy nie wszystko w tym dziele przyjęli z życzliwością. Sądzę, że Wesele to ważne wydarzenie w naszym życiu teatralnym.
Andrzej Tadeusz Kijowski:
Nawet jeśli z powodu zaawansowanego syfilisu Staszek ma takie, a nie inne wizje, to przedstawienie wyszło mu super! Kotarbiński robi w gacie, że go za tę hecę wyrzucą, a skretyniały Tarnowski bredzi, że całość kończy się wesołym oberkiem. Gdzie ten sklerotyk usłyszał tam oberka? A Wyspiański przywalił, aż im kapcie spadły!
Nie ulega wątpliwości, że lektura książki Andrzeja Tadeusza Kijowskiego jest bardziej podniecająca i że dzięki jego stylowi do ważnych informacji dociera się znacznie szybciej.
A.T.K. jest niesprawiedliwy, stronniczy, gwałtowny i zbuntowany. W jego bojach o teatr można natrafić na oceny krzywdzące, ale dostrzega się również pasję, zaangażowanie i ogromne doświadczenie. Ta wielka energia, z jaką podejmował kolejne wyzwania, widoczna jest na każdej stronie. I widać też, że potrafi przywalić, aż im kapcie spadną!
Sądzę, że ukazanie się tej książki okaże się wydarzeniem w naszym życiu teatralnym.

Maciej Wojtyszko


Design based on flankerds.com